niedziela, 10 marca 2013

Ostatni tydzień w Kolumbii i powrót do domu...

Ostatni tydzień mojej kolumbijskiej przygody spędziłam w Bogocie i okolicach. Czułam się już prawie jak u siebie :) 
Miałam ochotę wybrać się do Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Bogocie, na stronie WWW była informacja o ciekawej wystawie... jednak po przyjechaniu na miejsce okazało się, że budynek jest w remoncie... przez dobre 3 miesiące... szkoda, że o tym na stronie WWW o tym nie wspomnieli ;)

Jest za to zdjęcie kawałka sztuki nowoczesnej przed budynkiem...



Pewnego pięknego dnia skoczyliśmy do miejscowości Melgar... cel: jeździć na strusiach! Pomysł wydał mi się tak szalony i niemożliwy do wyobrażenia, że postanowiłam spróbować! Ruszyliśmy oczywiście z dużym opóźnieniem (zupełnie po kolumbijsku) więc do Melgar dojechaliśmy na późny obiad. Melgar to miejscowość oddalona o jakieś 3 godziny drogi od Bogoty, popularne miejsce odpoczynku wielu mieszkańców stolicy. Jest tam również największa baza wojskowa Kolumbii stąd przekonanie, że jest tam bardzo bezpiecznie. 
Dojechaliśmy, zjedliśmy, nocleg znaleziony więc szukamy strusi... W okolicy są dwa parki słynące ze sportów ekstremalnych, do których zalicza się m.in. jazda na strusiach... Po odwiedzeniu kilku agencji turystycznych dowiadujemy się w końcu, że... strusie dokonały swojego żywota i że nie mają swoich następców! Jakież ogromne było rozczarowanie, że ten zupełnie szalony pomysł nie zostanie zrealizowany! :((((

Jednak nie ma tego złego - znaleźliśmy miejsce, gdzie można pojeździć na koniach - takie gospodarstwo agroturystyczne, tyle, że w stawiku zamiast rybek pływały krokodyle ;) 
I oto mój debiut na koniu! :)


Następnego dnia udaliśmy się do Piscilago - park wody i zoo w jednym. I jak tylko zobaczyłam tam strusia... na żywo, z bliska... 
to doszłam do wniosku, że w życiu bym się nie zdecydowała na nim jeździć!!! :D Przejażdżka na koniu była, jak na moją wrodzoną odwagę, i tak wyzwaniem :) dodam tylko, że wcześniej jedynie przejażdżka na kucyku w Kołobrzegu... jakieś 15 lat temu ;)

Bardzo fajna zabawa w Piscilago, mnóstwo wodnych atrakcji, zjeżdżalni i zwierząt. Poniżej Kasia z białym tygrysem:


Były też węże, foki, krokodyle, żółwie, LWY!, mrówkojady, piękne rośliny i ptaki... orły, tukany, papugi... można tam nawet wejść do klatki z ptakami, oczywiście nie ze wszystkimi gatunkami, ale z większością. Cały dzień dobrej zabawy na świeżym powietrzu :) bardzo wakacyjnie :)

Potem już imprezka pożegnalna w Bogocie... Jeju, jak ja mam stąd wrócić...?! 
Wynajmujemy imprezowy autobusik - CHIVA - to dosyć popularna forma imprezowania w Kolumbii. Autobus z imprezką na pokładzie jeździ ok 3 godziny po mieście, a potem zostawia pasażerów w wybranych przez nich miejscu. Nasza chiva wygląda tak:


A tu Kasia z DJem, który towarzyszył nam przez całą podróż:



pytałam go o różne piosenki, ale zazwyczaj jednak nie rozumiałam co mi odpowiadał, więc ciężko powiedzieć, że sobie pogadaliśmy ;) haha

Ostatnie zakupy w EXITO (kolumbijski najpopularniejszy supermarket, taka nasza Alma o popularności Biedronki), żeby po powrocie dać spróbować aguardiente antioquenio, arequipe, chipsy z juki i z platana... 

wracam! dziękuję Kolumbio! piękna wyprawa, za rok może Meksyk...? :)

i dziękuję Mamusi, Tatusiowi i Cioci za odbiór Kasi podróżniczki z Berlina i dowiezienie do domu :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz