podczas kanrawalu poznalismy cudowna rodzine... Moi kolumbijscy rodzice to tylko mala czesc wielkiej familii...
Padre ma 8mioro dzieci w wieku 26-45 lat. Pierwsza czworke z pierwsza zona, reszte z druga, ktora mielismy okazje poznac. Tak sie polubulismy, ze zabrali nas do swojej willi pod Barranquilla...
kort tenisowy, basen, okragla wiata z lisci palmowych o srednicy 25 metrow, z hamakami i DJka, projektorem do karaoke i filmow, kort do plazowej siatkowki i osobno do pilki noznej, pokoi nie zlicze nawet... AAAAAAAAle wypas! :D
Rodzina przesympatyczna i ogromnie przypadlismy sobie do gustu. Namawiali, zeby koniecznie do nich wrocic najszybciej jak to mozliwe... no coz... chyba sie skusze :) Ale najlepsza jest ich rodzinna atmosfera. Ogromna grupa super pozytywnie zakreconych ludzi, zabawa do rana kazdego dnia, jedzenie pycha. Aha, zapomnialam. Dla nas wszystkich mieli klady... i jezdzilismy po plazy kladami... :)
Po tym malym incydencie wyszylismy do parku Tayrona. Cudne widoki, ale ten jeden dzien skradziony na wypoczynek w super willi brakowalo, zeby zwiedzic park lepiej.
To zdjecie z naszego kempingu...
Spalismy w hamakach, potfornie jednak niewygodnie na cala noc, zimno i brak poczucia bezpieczenstwa przez brak scian... ;) ale liczy sie przygoda!
Teraz juz stacjonuje w stolicy Escobara - narkotykowego bosa, oraz Botero - slynnego kolumbijskiego malarza i rzezbiarza - jestem w Medellin.
Miasto cudowne, przepiekne, zupelnie bezpieczne i zielone.
Uciekam na spotkanie ze znajomymi wiec koncze. Kolumbia nadal mnie zaskakuje bardzo pozytywnie! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz