poniedziałek, 4 lutego 2013

weekend-marzenie w Bogocie :)

U mnie wlasnie 2:52 w nocy, obudzily mnie male dolegliwosci zoladkowe i chyba ciagle podekscytowanie - bo jestem po prostu "w niebie" - doslownie i w przenosni, ale o tym za chwilke.

Zacznijmy od poczatku... piatkowy wieczor pomimo niewyspania udalo sie przetanczyc w Cameo, ale to bylo w poprzednim poscie:) dorzuce tylko jedno zdjecie:

W sobote razem z Vicky i Carlosem spedzilismy caly dzien na miescie (Carlos to ten pierwszy po lewej stronie na zdjeciu powyzej). 
Najpierw pyszny lunch - w kolumbijskiej kuchni jest bardzo duzo potraw miesnych, a ze ja ostatnio z miesem na bakier to probuje wszystkiego co vege i tez jest w czym wybierac. 
Zupa z Bogoty - kukurydziana z kurczakiem, mozna sie spokojnie taka miska najesc na caly dzien :)


przemile towarzystwo:


i np. Arepa de choclo wyglada tak: 

taki kukurydziany placek - kukurydzy bardzo duzo pod kazda postacia - z serem w srodku. Jest troche slodka, bardzo sycaca i po prostu pyszna... :)
Jest tez cos na ksztalt naszych pierogow, ale pieczone, z roznymi nadzieniami - widac na zdjeciu powyzej. No i soki ze swiezych owocow - czego dusza zapragnie! :)



Spacerowalismy duzo, napotykajac po drodze na przyklad na procesje z figurka Maryi Dziewicy na froncie, a dalej w tej samej procesji orkiestra, poprzebierani tancerze i clowny na szczudlach :) i wszyscy sie swietnie bawia! Podoba mi sie takie radosne podejscie do swietowania:)



Weszlismy na godzinke do muzeum zlota (Museo de Oro), wazny punkt turystyczny Bogoty i do polecenia jak najbardziej. Muzeum nowoczesne i mozna sie dowiedziec o ciekawych zwyczajach Indian, ze np. robili figurki ze zlota np. w ksztalcie nietoperza i podczas obrzadkow religijnych wrzucali je do wody, mialo to im zapewnic dostatek. 
a przywodcom grup po smierci zakladano przed pochowkiem maski ze zlota, ktore wyglaly np. tak:

natomiast przed zlotem rzezbiono w kamieniu i tak oto poznalismy naszego nowego kolege z kamienia wlasnie, smieszny co? :)

Kilka zdjec, zeby wyobrazic sobie jak wyglada Bogota:
- duzo architektury sakralnej

- rynek glowny, z ratuszem

- i mnostwo malunkow... murale, murale, murale... wszedzie! :) 

zdjecie powyzej zrobione w dzielnicy, ktora kiedys byla osobnym miasteczkiem - nazwa niestety mi gdzies uleciala - na rynku. Teraz jest to dzielnica na ksztalt kopenhaskiej Cristanii - czyli duzo ludzi, pelna swoboda zachowania i 50% ludzi na haju. Tam tez mialam okazje sprobowac lokalnego trunku - chicha - co nazwalabym po prostu kukurydziana wodka! Albo moze bardziej nalewka... dosyc geste, kwasne, mocne i zaczyna smakowac dopiero pod koniec kubeczka... ;) 
a tu z Victoria spacerujac wlasnie po tej dzielnicy:

W tzw. miedzyczasie trafilismy na targ z lokalnymi wyrobami. Kolorowo, hamakowo, pieknie... 
i nie bardzo drogo :)


aaaaaaaaaaaj zapomnialam wspomniec, ze przemieszczalam sie po raz pierwszy komunikacja miejska! :) bardzo ciekawe doswiadczenie :) Autobus - ale ma zupelnie osobne pasy ruchu drogowego i wsiada sie do niego jak z peronu - nazywa sie TransMilenio i podrozuje nim chyba cala Bogota - tlok w skmkach rano to przy tym po prostu pikus! :) nikt sie nie przesunie, zebys mogl przejsc dalej, kolejni pasazerowie pchaja sie do srodka, niewazne ze inni nie wysiada wtedy - istny kociokwik :)

Zblizamy sie w tej opowiesci do wieczora... a byla to zdecydowanie jedna z najlepszych imprez w moim zyciu... :)
Miejsce nazywa sie San Andres i jest 4ro pietrowym lokalem, gdzie najpierw mozna zjesc obiad, czy kolacje a potem tanczyc do bialego rana! (klimatem porownalabym do tej krakowskiej kamienicy, gdzie zawalily sie schody) 
A oto nasza imprezowa kolezanka tequilla:

klimat miesca zupelnie niepowtarzalny, kazde pietro ma swoja nazwe i tak po kolei mamy: pieklo, ziemia, .... i wspomniane na poczatku niebo - ktore to wlasnie bylo naszym pieterkiem do zabawy :) 
poprzebierana obsluga, tradycyjna muzyka wymieszana z nowoczesna, ah duzo by opowiadac... po prostu wpadnijcie tu ktoregos dnia :)

I po tej imprezie juz chyba umiem rozroznic salse, merenge, vallenato i reggeaton! :)
Mamus, jak oni tu wszyscy pieknie tancza... ahh... wiec zupelnie wytanczona wrocilam do domu i spalam do 1szej popoludniu :)


Za to niedziela moglaby juz zupelnie co tydzien wygladac tak samo...
Po tradycyjnym lunchu na swiezym powietrzu pojechalismy grac w tejo. To takie "kolumbijskie kregle" :D jak pytalam na czym to polega, to zupelnie nie moglam zrozumiec wiec nie bede sie wdawac w szczegoly... jest taki stalowy krazek - kazdy ma swoj - i trzeba rzucic w skrzynke wypelniona swieza glina. W tej glinie sa umieszczone takie nasze odpustowe kapiszony i jak sie w ktorys trafi to dostaje sie punkty :) mi sie nie udalo ani razu uslyszec jak kapiszon strzela spod mojego tejo, ale fajna zabawa z glina.  Brudne dzieci - szczesliwe dzieci, a ze troche stare to juz co tam... :)

No i ostatni punkt... knajpka na wzgorzu z ktorego widac cala Bogote... ma 10mln mieszkancow, jest ogromnym miastem... oswietlona wyglada zupelnie magicznie. Troche potanczylismy, zespol gral na zywo, przecudnie! 

Aj, szybko dobranoc bo przeciez wiekszosc z moich znajomych jutro do pracy! 

A teraz dochodzi juz 4 nad ranem, moj zoladek sie uspokoil wiec ide spac dalej bo jutro czekaja kolejne przygody... :)




2 komentarze:

  1. to jak 4 nad ranem to dawaj Blusa o 4 nad ranem :)
    "czwarta nad ranem
    może sen przyjdzie.. (...)"
    siakiś polski akcent musisz zapodać ;) poza keksem mamuśki, rzecz jasna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ucze ich polskich slowej - super smiesznie to wychodzi :)

    OdpowiedzUsuń